29 lipca 2011

Zakupki!

Żeby odreagować po pierwszym tygodniu praktyk, ruszyłam dziś do sklepów ;)

Oto moi pocieszyciele :


3 maseczki Ziaja: oczyszczająca z glinką szarą, regenerująca z glinką brązową i nawilżająca z glinką zieloną.


2 zestawy kuracji w ampułkach z Rossmanna. Hydro już raz miałam, bardzo ładnie nawilżały i koiły cerę, więc pewnie jeszcze nie raz będę do nich wracać. Co do Anti-Age... Czułam wewnętrzną potrzebę przetestowania, dlatego kupiłam.



Kompres nawilżająco - regenerujący z miodu i proteiny mleczne, Z Apteczki Babuni, Joanny, pędzelek do eyelinera Catrice (kupiłam kilka dni temu w Gdańsku, ale stwierdziłam, że zasłużył na zdjęcie) i Lactacyd. Jakiś czas go nie używałam, teraz wracam i obiecuję nie opuszczać go przez dłuuugi czas, bo jednak nie ma dla mnie nic lepszego w tej dziedzinie ;)


Szampon i odżywka Alterra,  Morela i pszenica. Teraz są w promocji w Rossmannie za 6,99zł. Poużywamy, ocenimy. Nadzieje są duże.


Różowe słuchaweczki. Nie wiem czemu kupiłam różowe. Ostatnio tak namiętnie niszczę kolejne słuchawki, że w sumie mogę sobie postawić za cel przetestowanie wszystkich kolorów tęczy.


Sierpniowe Glamour ;)


Farba dla mamy, z bardzo ładną panią na pudełku, też w promocji w Rossmannie za 25,99 + gratis apaszka projektu Zienia.


O taka, w niebieskie motylki.


Zielona truskawkowa Nestea i waniliowo-wiśniowy 7days Double, którego zamierzam za chwilę skonsumować.

The Strokes - Two Kinds Of Happiness

28 lipca 2011

Manhattanowe upiększacze ust

Dzisiaj o maziajkach do ust marki Manhattan.
Zacznę od mojego ulubieńca – pomadki Soft Mat. 

Oto co mówi producent:
Pomadki w kremie Soft Mat
Wyjątkowo delikatne i kremowe pomadki do ust w intensywnych kolorach. Dla trwałego, matowego wykończenia makijażu ust. Gwarantują fantastycznie delikatne odczucie na ustach!
 Kolory: 45H, 53M, 54L, 56K, 95G, 95M
Pojemność: 6,5 ml
Cena detaliczna: 14,99 zł.



Oto co mówię ja : 
Uwielbiam, absolutnie uwielbiam. Przez wiele lat byłam maniaczką błyszczyków, ale pewnego dnia coś mnie naszło na matowe usta. A że moment ten akurat zbiegł się w czasie z wypuszczeniem przez firmę Manhattan nowej serii matowych pomadek w kremie, uznałam że to przeznaczenie ;) Najpierw stałam się szczęśliwą właścicielką odcienia 56K , później dokupiłam jeszcze cieplejszy odcień 53M . Opakowanie jest dość małe i proste. Zapach ma przesłodki. Ja go uwielbiam, ale podejrzewam, że niektórych może drażnić, więc lepiej powąchajcie tester w sklepie ;) Pomadkę należy nakładać na nawlżone usta, najlepiej pokryte wcześniej ochronnym balsamem (na suchych ustach może się trochę nieestetycznie zbierać) i obowiązkowo przed lusterkiem. Nie da się pomalować w ciemno, trzeba równo rozprowadzić kolor na ustach, ale efekt jest absolutnie tego warty. Pomadka ma delikatną kremową konsystencję, w chwile po aplikacji usta są tak niesamowicie aksamitnie gładkie... Za każdym razem mnie to zachwyca ;) Po chwili kolor zasycha do pięknego matu i towarzyszy mi przez kolejne kilka godzin. Picie go nie rusza, jedzenie czasem też nie. Ciekawy efekt, miła odmiana od błyszczyków i nic a nic się nie klei ;) Zamierzam dokupić jeszcze kilka kolorów do kolekcji, może nawet i wszystkie, jeśli znajdę je w jakiejś korzystnej promocji. Bez wątpienia jeden z moich ulubionych kosmetyków!

Od lewej: High Shine 45B, High Shine 52N, Soft Mat 53M, Soft Mat 56K

Część druga – błyszczyki High Shine. Jedna z miłości z okresu błyszczykomaniactwa. Swego czasu były bardzo lubiane i popularne. Zupełnie zasłużenie, bo to na prawdę dobre błyszczyki. Dawały maksymalny połysk, dość unikalny – nie miałam błyszczyka, który dawałby taki efekt jak High Shine, a błyszczyków to ja miałam kilkadziesiąt jak nie więcej... Soczysty zapach, przyzwoita trwałość, dobra cena i świetna jakość. Uwielbiałam aplikator w formie pędzelka, to był chyba mój pierwszy błyszczyk z pędzelkiem ;) Niestety z czasem pędzelek się rozczapirzał, potrafił gubić włoski, a i po poznaniu innych błyszczyków z pędzelkiem, okazało się, że ten manhattanowy jest jakiś za krótki. No i właśnie – pędzelek. 

Moje tło na poprzednim zdjęciu, ładnie się pokrywa z kampanią reklamową Manhattan, nieprawdaż?

W tym miesiącu Manhattan wypuścił błyszczyk High Shine w odświeżonej wersji i o ile sam błyszczyk się (chyba) nie zmienił, tak nowe jest opakowanie i właśnie forma aplikacji. Żegnaj pędzelku, witaj nowy gąbeczkowy aplikatorze. Nowe są też kolory i dobrze, bo „stary” High Shine miał raczej niewielki wybór odcieni. Teraz mamy 7 nowych kolorków, każdy inny, ja już się czaję na co najmniej 2. Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła sprawdzić na własnych ustach „nowego” High Shine’a, więc zapewne już niedługo wpadnie mi przypadkiem do koszyka w Rossmannie... A o moich wrażeniach poczytacie oczywiście na blogu ;) 



Moje swatche:


 Od góry: High Shine 52N, High Shine 45B, Soft Mat 53M, Soft Mat 56K




O i przypomniało mi się, że miałam też błyszczyk Tasty Lips. O zapachu szwajcarskiej czekolady mlecznej. Aaaach... Na samo wspomnienie mi dobrze ;) Taaak... To również była błyszczykowa miłość. 






A pamięta ktoś jeszcze, daaawno wycofane, zakręcone błyszczyki Twist and Taste,albo balsamy Wanted w różnych uroczych zapachach typu żelki,albo wata cukrowa? 


Piosenka na dziś:

27 lipca 2011

Seria do włosów Marc Anthony i olejki Alterra

Przeglądałam sobie nowości w Rossmannie i niby nic, niby nic, a tu nagle nowa seria kosmetyków do włosów Marc Anthony :D Po pierwszej fali radości, przypomniało mi się, że już o nim słyszałam kiedyś, czyli jednak nie taka nowość. Ale żeby w Rossmannie... to faktycznie niespodziewajka.

Aha, nie mylić pana fryzjera Marca Anthony, z panem piosenkarzem Marciem Anthonym, niedługo już byłym mężem pani Jennifer Lopez ;)

Tutaj KLIKU pan Marc się chwali z jakimi gwiazdami pracował ;P W momencie 2:11 jest nawet słit focia Marc Anthony i Marc Anthony ;p

A tutaj oficjalna strona. http://www.marcanthony.com/



Serii dostępnych w Rossmannie będzie 5.
Damage Repair- do włosów zniszczonych
Style Straight - prostująca,
Moisture Gloss- nabłyszczająca
Strictly Curls - podkreślająca skręt loków
Instantly Thick - zwiększająca objętość

W Ameryce jest więcej z tego co widać na stronce, ale może z czasem i do nas dojdą?

Każdy szampon, odżywka, serum, albo spray kosztują w Rossmannie 39,99zł. Za to w Super-Pharmie doznałam dziś szoku, bo tam cena to ponad 50zł (59,90zł chyba). A dla mnie to już nawet to 39 to za dużo...

Najbardziej kusi mnie serum nawilżająco-nabłyszczające Moisture Gloss, Daily Drops. Przegrzebałam internet i opinie ma bardzo dobre. Tylko ta cena... Będę więc czekać na promocję. A nóż chciejstwo mi zupełnie przejdzie. A jeśli jednak kupię, spodziewajcie się recenzji ;) 

Z innych Rossowych nowości kuszą mnie również olejki z serii Alterra. Są 4 rodzaje: Olejek do ciała, Limetka i aloes; Olejek pielęgnacyjny, Granat i awokado; Olejek do masażu, Migdały i papaja; Cellulite, Olejek do skóry, Brzoza i pomarańcza. Jak wiadomo Alterrowe kosmetyki mają bardzo dobre składy, więc już się im wstępnie przyglądam, który by się najlepiej nadawał do olejowania włosów. Może akurat wyprodukowali mi jakieś cudo? 


Prawdopodobnie wybiorę Granat i awokado, bo ma w składzie olej rycynowy i olej z jojoby, z awokado, migdałów i sezamu, czyli same włoskowe pyszności. A i do ciała też będzie dobry. Ale tu również poczekam na promocję, zawsze to kilka groszy w portfelu, na inne zachcianki, więcej.

Było wspomniane o Jennifer, więc niech jej będzie:

Biorę udział w rozdaniu Nissiax83

Nissiax83 organizuje mini rozdanie, z okazji 1000 obserwatorów. Koniec dzisiaj o północy, jeśli ktoś jeszcze się nie zgłosił to szybciutko ;)


Na nowych właścicieli czekają te oto 3 EOSowe balsamy do ust, których ja osobiście pragnę i pożądam ;P

26 lipca 2011

The Face Shop, Blackhead EX Nose Clay Mask

Opis:
Maseczka peel off na bazie glinki głęboko oczyszczająca nos. Zawiera ekstrakty z morwy, czarnego ryżu oraz nasion łzawicy ogrodowej, które zmiękczają skórę i osadzone na niej zanieczyszczenia oraz rozpuszczają zaskórniki.

Do tego powalające zdjęcie na blogu Cataliny i od razu chce się ją mieć.

Jakiś czas temu, dzięki pomocy jednej z dziewczyn z wizażu, zrobiłam skromne (ehe...) zamówienie azjatyckich kosmetyków i tak oto maseczka znalazła się w moim posiadaniu.

Tubka ma pojemność 50g, powleczona jest folią, a otworek do aplikacji zabezpieczony jest jeszcze sreberkiem,więc mamy pewność, że nikt jej nie zmacał. Napisy są po koreańsku, także wybaczcie, ale nie jestem w stanie ich przetłumaczyć ;)

Likwidator zaskórników nocą :P


Sam sposób aplikacji jest średnio przyjemny. To w zasadzie taki szaro-biały, gęsty, ciągnący się klej.  Nie lubię takich glutków, więc staram się ją nakładać na nosek dosłownie jednym palcem. A i z tego jednego czasem ciężko się jej później pozbyć, i trzeba szorować... Zapach ma przyjemny.

Należy nałożyć grubą warstwę na mokrą skórę i czekać, aż maseczka wyschnie. To ważne żeby była zupełnie sucha, inaczej zamiast się zerwać w całości, będzie takim blee ciągutkiem i żadnego wągra nam nie usunie. Gdy się upewnimy, że jest zupełnie sucha, odrywamy energicznym ruchem, nie zważając na ewentualny ból, pamiętając o zasadzie „chcesz być piękna – cierp”. Trochę jak plastry z woskiem, tylko, że na twarzy. Da się przeżyć. Na koniec należy pamiętać o zwężeniu porów. Np. zimną wodą, albo kosmetykiem. Ja pryskam zimną wodą termalną, później jakiś łagodzący kremik. A no i ostrzegam, że jednak skóra jest zaczerwieniona po takim zabiegu. Zawsze używam jej wieczorem, idę spać z czerwonym noskiem, ale rano już jest dobrze ;)

Po kilku latach walczenia z zaskórnikami, nie mam ich jakoś przerażająco dużo. Za to te co są, są na tyle uparte, że niestety ta maseczka też nie daje im zbytnio rady. Jednak zawsze cośtam wyłazi ;) I małe włoski też są wyrwane, czyli siłę to ona ma.

Podsumowując, myślę że maseczka sprawdzi się dobrze na tłustej, mocno zanieczyszczonej cerze. Gdy jest co wyciągać, to wyciąga ;) Może nie idealnie, ale jednak. Przyjemność wpatrywania się co nam wyszło z porów – bezcenna ;) A tak na serio za allegrową cenę (40zł) bym nie brała, ale za 18zł z eBay’a można się skusić.
 
Pożądanie do maseczki uważam za zasiane. 
Gooral - Nadzieje sieje

Dbam o włosy część 1 - Olejowanie


Weszłam raz, zupełnie przypadkiem na wątek o pielęgnacji włosów, na wizażowym forum i oczywiście musiało mnie wciągnąć :P Bo tam wszyscy takie dłuugiee i lśniące włosy mają. I tak im szybko rosną. I proste zaczynają się kręcić. I ogólnie kraina cudowności. Więc Sia postanowiła, że też tak chce.

Najbardziej zafascynowało mnie olejowanie, więc na ten temat się dzisiaj rozpiszę.

Jak się chodzi po hipermarkecie i są takie pełne półki, to faktycznie można pomyśleć, że olejów jest dużo. Ale podczas czytania olejowego wątku okazuje się, że jest ich jeeeszcze więcej. Z czego to ludzie oleju nie wycisną... I każdy ma inne właściwości. I różnie działa na różne włosy. Do tego jeszcze różne indyjskie mieszanki, Amla, Sesa i inne takie. Ogólnie trzeba się trochę naeksperymentować, żeby dojść do tego co naszym włosom faktycznie pasuje, a co niezabardzo. 

Najbardziej chwalonym i przypadkowo też najlepiej wchłaniającym się we włoski i najładniej pachnącym olejem jest olej kokosowy. Mój pierwszy kupiłam w przypływie radości, że go w ogóle znalazłam, w delikatesach Bomi. A że w przypływie radości, to jednak nie był taki wspaniały zakup, bo:
1) trafił mi się rafinowany, więc nie pachnie kokoskiem L W zasadzie niczym nie pachnie. Ale to akurat nie jest takie złe, jak się człowiek zapozna potem z olejem lnianym...
2) znajdował się w szklanej butelce. A olej kokosowy w temperaturze pokojowej jest w stanie stałym . Co daje nam smalec w butelce. I się człowieku męcz z podgrzewaniem za każdym razem, żeby cokolwiek z tej butli wydostać. Ale to też jakoś opanowałam...

O taki właśnie mam, rafinowany firmy KTC

Mimo, że rafinowany to w końcu nadal wspaniały olej kokosowy, ze wszystkimi jego zaletami. Przez jakieś półtora miesiąca, nakładałam olej na włosy tak mniej więcej na 3-4 godzinki, 2 razy w tygodniu. Aż zaczęły się wakacje, wróciłam do domu, a olej został na stancji :( Fail...

I tak żyłam prawie miesiąc na zwykłych maseczkach i odżywkach, aż tu nagle objawienie - gazetka Biedronki. Do 2 sierpnia w Biedronce trwa promocja zdrowej żywności i między innymi jakże ciekawymi i kuszącymi produktami, w gazetce znalazł się także olej lniany. Już jakiś czas temu czytałam o jego magicznych wręcz właściwościach (ma najwięcej kwasów omega-3, obniża zły cholesterol, leczy depresję, bezpłodność, a nawet raka. No czysta magia.). 


Nie zastanawiając się długo pomaszerowałam do sklepu i kupiłam to cudo. A nawet dwie butelki. Jedną dla domu, bo i tak mama co jakiś czas kupowała, tylko że drożej, a drugie pół litra dla mnie. I o ile w normalnej cenie zawsze było mi żal stosować zewnętrznie (pamiętając o jego zbawiennych właściwościach tym bardziej), to za te 12 złotych stwierdziłam, że co mi tam. Raz się żyje, więc wypadałoby mieć piękne włosy ;) 


Na zdjęciach ładnie pozuje z olejkiem rycynowym, który włoski także kochają ;)

Pierwsze lniane olejowanie za mną no i cóż. Za ładnie to on nie pachnie. Jak sam producent to pięknie określił „Posiada swoisty zapach i smak o nucie orzechowej.” Dla mnie to pachnie tak trochę ryby, trochę jakieś dziwne orzechy i do tego jeszcze coś blee. Niezbyt przyjemne, ale te kilka godzin wytrzymałam, trudno. Zmyło się nawet łatwo, a po umyciu włoski były bardzo mięciutkie i ładnie się układały. 

Nie zaprzestanę więc :P  Będę się dzielnie olejować nadal, bo wiem, że dla prawdziwych efektów trzeba to robić regularnie.  Jednak tak teraz myślę, że nie będę się męczyć tym lnem za każdym razem. Dokupię sobie jeszcze nierafinowany kokosowy i raz mi będzie pięknie pachnieć kokoskiem, a raz niezapięknie lnem ;)

Kele będzie na Free Form Festival.
Więc Kele i u mnie.

25 lipca 2011

Essence LE 50’s Girls Reloaded


Pora na kolejną essence’ową notkę. Od kilku dni jestem szczęśliwą posiadaczką pomadki w odcieniu 02 i’m sailing i translucent loose powdera  01 ahoy!, czyli po prostu transparentnego pudru sypkiego.

Opakowanie pomadki jak widać, bardzo mocno inspirowane ;)


Kolor pomarańczowy, więc postanowiłam porównać ją z inną pomarańczową pomadką Kobo Professional – Orange. 
O ile Kobo jest różowo-pomarańczowa, tak i’m sailing jest beżowo-pomarańczowa.

Po lewej Kobo - Orange, po prawej Essence LE 50's Girls Reloaded - i'm sailing
Chciałam jeszcze zrobić porównanie z Rimmel Moisture Renew 700 Nude Delight, ale została w Gdańsku, więc do końca września jej nie zobaczę :(
 
Szminka jest kremowa, bez ani jednej drobinki. Łatwo się nakłada i nie najgorzej trzyma.  Zapach delikatny, słodko-szminkowy. Nie ma właściwości nawilżających, ale na szczęście też nie wysusza ust. W opakowaniu jest 3,5g, ważna 18 miesięcy od otwarcia, wyprodukowano we Włoszech. 


Puder pachnie budyniem w proszku. W sumie składu na opakowaniu nie podali... Może to faktycznie jest budyń w proszku?

Cokolwiek to nie jest, pachnie tylko w opakowaniu. Na twarzy wygląda naturalnie i całkiem porządnie matuje. Oczywiście nie na cały dzień, ale na kilka godzin spokojnie. 

Tak wygląda na łapce, jak się rozprowadzi to nic nie widać, w końcu jest transparentny ;)


Opakowanie tym razem nie inspirowane, tylko czysto Essence’owe. W takim samym jest rozświetlacz Sun Club, a kiedyś był rozświetlacz z LE Eclipse. Różnią się tylko kolorami i tym, że puder nie ma lusterka, a tamte chyba miały.  

To tyle z limitkowych zdobyczy. Z balleriny przygarnęłabym jeszcze kilka rzeczy, gdybybym miała jak... Róż, może cienie i najjaśniejszy błyszczyk... Za to z 50's kusiła mnie jeszcze tylko druga szminka, ale sobie wmówiłam, że przecież i tak bym jej nie używała, co zapewne jest prawdą.

I jeszcze marynarski teledysk, bo tak pasuje ;)

24 lipca 2011

Essence LE Ballerina Backstage


Moja pierwsza swatchowa notka. Proszę więc o wyrozumiałość, tolerancję i może jakieś cenne rady na przyszłość ;) 

Na początek postanowiłam przedstawić wam kilka rzeczy z Ballerina Backstage. W końcu są takie ładne, urocze, dziewczęce i miłe dla oka. Idealne na pierwszy raz ;) Cen nie podaję, bo przyjechały do mnie z Niemiec (historia opisana w poprzedniej notce ;))

Lakier w kolorze On Your Gracile Tiptoe. Odcień strrrasznie trudny do uchwycenia na zdjęciu. Przejrzałam też inne swatche w internecie i to też nie to. Albo wychodzi zbyt pomarańczowy, albo zbyt różowy. A on jest tak pomiędzy ;) Niby żywy, a jednak stonowany na tyle, że jutro będzie mi towarzyszył na moim pierwszym dniu praktyk.

Stworzyłam porównanie z innymi pomarańczowo-koralowymi lakierami z mojej kolekcji. Najbardziej podobny do odcienia Crystal Strenght, ale tamten jest jednak bardziej pomarańczowy. Czyli udało się, nie mam dwóch identycznych lakierów :D


Od lewej: Essence LE Whoom!Boom! – Andy, you’re a star; Essence LE Ballerina Backstage - 03 On Your Gracile Tiptoe; Lovely, Crystal Strenght 524(? Tu nie jestem pewna, bo mam ucięte cyfry do połowy, ale po ich dolnej części wnioskuję, że to właśnie 524. W każdym razie pochodzi z tegorocznej letniej kolekcji); Rimmel, Lycra.PRO - 318 Coral Queen;  China Glaze - Flip Flop Fantasy.


2 warstwy, zdjęcie przy oknie. Podejrzewam, że przydałaby się 3 warstwa do idealnego krycia. Buteleczka ma 10ml, lakier jest kremowy, maluje się w miarę dobrze. Schnie dość szybko. Zdjęcia robiłam parę minut po pomalowaniu i nic się nie odcisnęło, także sukces. O trwałości się nie wypowiem, bo są świeżo malowane ;)
I przepraszam, wiem że nie jest to przykład idealnie pomalowanych paznokci, ale kiedyś w końcu opanuję tę sztukę.

Błyszczyki 02 On Your Gracile Tiptoe i 03 Do a Floating Pirouette. Swatchowanie na ustach mnie przerosło, przyznaję. Ale jest zdjęcie na łapce.


Oba błyszczyki mają dobrą pigmentację i malutkie, malutkie drobinki. Zwykle nie toleruję drobinek w błyszczykach, bo tylko się rozłazi to to po całej twarzy i wkurza, ale te są na prawdę mini i niedrażniące, za to ładnie migoczące. Mają dość gęstą konsystencję, więc niestety włosy bardzo chętnie kleją się do ust, ale za to sam błyszczyk też się dłużej tych ust trzyma, przez tą gęstość, więęc... Nie wiem co lepsze :P


Opakowanie jest cudowne. Te koroneczki i pointy są absolutnie rozbrajające. A jeszcze lepszy jest pędzelek. Mięciutki, milutki, nierozczapirzajacy się, nie za duży, nie za mały – idealny. Drogi Essence zostań przy nim, ja cię proszę. Przynajmniej w limitowanych edycjach. Prrroszę...


I na koniec, przeurocza opaska do włosów. Niby to różowe, niby koronkowe i nie ukrywam, absolutnie zbędne, ale musiałam ją mieć. Musiałam. A jeszcze za taką cenę (€1,49). No musiałam ;) 


Oprócz tego, że jest niewątpliwie śliczna, to jest jeszcze porządnie wykonana, z gumeczką,więc trzyma się na swoim miejscu. Jak ktoś lubi opaski to jak najbardziej kupować.


Gościnnie w notce pojawił się lakier Andy you’re a star. 
Tak, kupiłam go, bo ma nazwę od tej piosenki. 
 Essence wie jak mnie zdobyć...